sobota, 25 września 2010

Homogoraczka

Zapewne znowu mi się oberwie od stróżów politycznej poprawności, ale jakoś się przyzwyczaiłam, że nieprawomyślność w Onecie wywołuje najczęściej histerię. Trudno. Spróbuję jednak wytłumaczyć, dlaczego uważam Elżbietę Radziszewską za jedną z nielicznych zdroworozsądkowych osób w polityce, w której dominuje szaleństwo i fanatyzm.

Elżbieta Radziszewska, od niedawna mianowana największą homofobką III RP (czego jej autentycznie gratuluję, bo gdyby mnie pan Biedroń, bądź inni aktywiści gejowscy nazwali "homofobką", nie tylko bym im gorąco podziękowała za komplement, ale i poinformowałabym, że chcę to mieć "na piśmie" ;)) ) stała się ofiarą niesamowicie napastliwego i zmasowanego ataku ze strony polityków lewicy i gejowskich aktywistów. Powód? Pani Elżbieta Radziszewska pełniąca fikcyjny i zbędny urząd "pełnomocnika ds. równego traktowania" (oczywiście, że jestem za równym traktowaniem kobiet i mężczyzn oraz niedyskryminowaniem osób o innej orientacji seksualnej, ale sęk w tym, że ten dziwaczny urząd w niczym i nikomu nie pomaga, a zwłaszcza gdy obejmują go nawiedzeni ideolodzy!). A o co cały ten szum? Pani Radziszewska udzieliła razu pewnego wywiadu jednej z nieprawomyślnych gazet, czyli "Gościowi Niedzielnemu". Nie, nie "Gazecie Wyborczej", tylko "Gościowi Niedzielnemu" i już sam ten fakt musiał wywołać oburzenie. Czyli pierwszy minus.

Radziszewska zapytana, czy jeśli tzw. "zdeklarowana lesbijka" nie dostanie pracy w szkole katolickiej ze względu na swoje preferencje, szkoła może zostać pozwana do sądu. I pani pełnomocnik odpowiedziała, że szkoły wyznaniowe mają prawo kierować się własnymi wartościami i odmówić pracy takiej osobie. Mnie zainteresowało coś zupełnie innego, a mianowicie : co to znaczy "zdeklarowana lesbijka"? Nigdy nie słyszałam, żeby kobieta, ubiegając się o pracę w szkole, musiała ujawniać swoją orientację seksualną. Owszem, zdarza się, że pracodawca zadaje dziwne pytania z pogranicza sfery prywatnej, jak: czy jest pani w ciąży, czy planuje pani mieć dzieci lub: czy ma pani dzieci? Ale nigdy nie słyszałam, żeby którakolwiek z nauczycielek była na rozmowie kwalifikacyjnej pytana o orientację seksualną. Z miarodajnego źródła wiem, że rozmowy kwalifikacyjne na stanowisko nauczyciela przebiegają zupełnie inaczej. Gdyby, jeszcze raz podkreślam, g d y b y doszło do takiej sytuacji, że pracodawca zmusza potencjalną kandydatkę na stanowisko nauczycielki do określenia swojej orientacji seksualnej, to rzeczywiście mogłabym uznać, że pani pełnomocnik powinna interweniować. Bo nie może być tak, że uprzedzenia przedkładamy nad rzetelną i sprawiedliwą ocenę kompetencji danej kandydatki.

Jeśli jednak pada zdanie: "Katolicka szkoła ma prawo zdecydować o nieprzyjmowaniu zdeklarowanej lesbijki na stanowisko nauczyciela", to ja się absolutnie pod tym zdaniem podpisuję. Myślę, że gdyby większość homoseksualnych aktywistów i polityków lewicy spróbowała do tej sprawy podejść mniej emocjonalnie, a za to uruchomić logiczne myślenie, doszliby do identycznego wniosku. Zakładając, że kandydatka na stanowisko nauczyciela nie jest zmuszana do określenia swojej orientacji seksualnej, skąd można mieć wiedzę na temat jej życia seksualnego? Szkoła nie jest miejscem, w którym afiszujemy się z naszym życiem prywatnym i sprawami alkowy. Oczywiście nie znaczy to, że kobieta musi się z tym ukrywać, albo być rugana za samo wspomnienie, że posiada partnerkę, bo to byłoby stosowanie podwójnych standardów, natomiast nie rozumiem, na czym ma polegać zmuszanie kandydatów do zdeklarowania się co do orientacji seksualnej. Nie wierzę, że takie coś ma miejsce w szkołach, jak i nie wierzę, że normalny i uczciwy pracownik zostaje zwolniony z uwagi na swoją orientację. Pracownik, który się z nią nie afiszuje. Naprawdę znam wielu nauczycieli, w tym nauczycieli homoseksualistów, których nikt nie ściga, ani nie szykanuje. Zwalnianie z pracy uczciwego i rzetelnego człowieka wyłącznie z uwagi na jego orientację jest dyskryminacją, ale zwalnianie człowieka, który się z nią afiszuje i odczuwa potrzebę, żeby mówić o sprawach alkowy całemu światu, nie jest już żadną dyskryminacją.

Kiedyś obejrzałam na Dwójce program śniadaniowy, w którym wystąpiła nauczycielka lesbijka. Skarżyła się na dyskryminację. Ciekawe, że mówiąc "dyskryminacja" nie miała na myśli prześladowania, dokuczania, czy szykanowania. Ona domagała się zachwytu i szczególnej atencji. Stwierdziła, że pozostali nauczyciele ją dyskryminują, ponieważ... zwracają jej uwagę, by nie całowała się namiętnie ze swoją partnerką tuż pod salą lekcyjną. Nie przypominam sobie, żeby takie coś kiedykolwiek było aprobowane, niezależnie, czy dotyczy osoby heteroseksualnej, czy homoseksualnej. Niestety pani nauczycielka widzi w tym wielką dyskryminację. Za to z uśmiechem na twarzy wspomina, jak wspaniale zachowują się jej uczniowie, kiedy biją brawo i wznoszą radosne okrzyki na widok namiętnie całujących się pań. Czy tylko ja uważam, że teren szkoły nie jest miejscem na demonstrowanie uczuć i wnoszenie swojego życia prywatnego? Gdyby więc chodziło o nieprzyjmowanie właśnie takich "zdeklarowanych" lesbijek, to dystans dyrekcji szkół katolickich rozumiem jak najbardziej i popieram. W zupełności rozumiem, że niektóre szkoły katolickie mają opory w związku z zatrudnianiem niektórych lesbijek manifestujących swoją orientację. Czyli "zdeklarowanych" lesbijek.

Ale gdyby jakiś stróż politycznej poprawności spieszył z przyklejeniem mi łatki homofobki, to spokojnie wyjaśniam, że jestem przeciwna zmuszaniu kandydatów do deklarowania swojej orientacji, czy roztrząsania ich prywatnego życia. Uważam jednak, że Elżbieta Radziszewska ma dużo racji i zupełnie nie rozumiem, skąd to święte oburzenie, skąd te ataki i apele o zdymisjonowanie. To naprawdę ociera się o poprawnościowy terroryzm. Zwłaszcza w świetle tego, co mówi sama Radziszewska, która deklaruje, że stanie w obronie każdego homoseksualisty zwolnionego w szkole publicznej wyłącznie ze względu na orientację. Cóż, rozsądek dziś nie jest w cenie. Dziś tworzą się frakcje pełne twardogłowych ideologów, którzy nie uznają żadnych kompromisów i usiłują narzucić innym swoją wizję społeczeństwa. Pani Radziszewska wypowiedziała rozsądne i kompromisowe zdania. Ale twardogłowym nie da rady. Jedyne, czego mogę życzyć pani pełnomocnik, to powodzenia i zrozumienia u innych! Tym twardogłowym, którzy atakują panią pełnomocnik życzę zaś, by uważniej wsłuchiwali się w wypowiedzi innych, zamiast podnosić takie larum.